Z głębi serca powiem Wam, że jestem mieszczuchem. Mieszczańskim mieszczuchem żyjącym w mieście, który uwielbia to życie i nawet na wakacje wyjeżdża do …innych miast. Lubię to tempo, hałas, dostęp do różnej infrastruktury. Cisza, głusza, połacie pól i hektary lasów to hasła, od których dostaję gęsiej skórki. Nie wypoczywam bycząc się przy śpiewie ptaków. Taka jestem i już. Dlaczego, więc jeżdżę na Mazury, po co i gdzie?
Mazury to dość spory fragment w moim życiu. Około 10 lat temu mama zakupiła tam działkę. Blisko linii brzegowej jeziora Ołów. Jest to jedno z dwóch jezior, które okala miasto Ryn. Miasto znajduje się w prawie równej odległości od trzech najbardziej turystycznych w regionie: Giżycka, Mrągowa i Mikołajek.
Osobiście jednak nie przepadam za żadnym z nich. W Mikołajkach dobrze wpaść na szarlotkę na ciepło z domowej roboty lodami w „Malajkino”, ewentualnie wymoczyć tyłek u Gołębiewskiego na basenie. Do Mrągowa na spacer i piwko można się wybrać, ale nie w czasie festiwali! Zaś w Giżycku jest piękny port, pyszne gofry i rzecz jasna żeglarze 😀 Tym razem wyrwaliśmy się do Giżycka na chwilę. Na pasowanie ratowników, otwarcie regat i zakupy :
Trzeba być szalonym żeby sprzedawać kolorowe trampki po 10zł:)
Niestety właściciel tego cudnego krzesełka znał jego wartość i nie chciał mi go odsprzedać, nawet za $ i buty…
A co jest w Rynie? Ano działka jest nad jeziorem Ołów, jak pisałam. Swego czasu rosła tam trawa, później stały namioty, następnie przyczepa z namiotami, a obecnie stoi domek:
Dom ma około 100m2. Na dole jest kuchnia otwarta na salon z kominkiem (domek jest całoroczny i ogrzewanie jest rozprowadzone na piętro), łazienkę. Na piętrze są trzy sypialnie z balkonami i łazienka. Na dole jest taras- wystawa zachodnia,z którego rozciąga się taki widok.. (To z rana).
Zapytacie teraz pewnie, skoro nie lubię wiejsko-sielskich klimatów co ja tam robię? Jak w tytule i dopowiedziane: nie lubię jeździć na Mazury- zbyt często. Raz na rok, na dwa lata, pośród innych wypadów, które preferuje (koncerty, zwiedzanie, południe Europy), dobrze jest zajrzeć do Rynu. Swój urok ma dom, kominek w chłodny wieczór oraz zimne piwo na tarasie w gorące popołudnie.
W tym roku na majówkę wybieraliśmy z nieźle zakorkowanej Łodzi. Powiem szczerze, nie sądziłam, że uda nam się wyjechać, a była to środa godzina 12:00 (na zdjęciu):
Umówiliśmy się na blablacarze z ludźmi z Katowic/Krakowa, którzy jechali na regaty do Giżycka. Jak już widzieliście na mapie- po trasie. I wieczorem, jak miasto się odetkało wystartowaliśmy.
Około 1:30 w nocy nie było zbyt gorąco, trzeba było odpalić więc wspomniany kominek:
Wbrew wszystkim prognozom pogody, ranek powitał nas bezwietrzny i słoneczny:
Śniadanie z takim widokiem, to rzecz jasna sama przyjemność:
W taką pogodę trzeba iść na spacer, korzystać z każdej chwili. Udaliśmy się na spacer do „miasta”, lub dokładniej nad Jezioro Ryńskie. Ryn przeszedł potężną rewitalizację kilka lat temu. Poniżej widzicie nowe molo i przystań w zatoce jeziora Ryńskiego oraz w oddali Młyn- obecnie restauracja Gościniec.
Gościniec znajduje się przy brzegu jeziora Ryńskiego, jego część- do zatoki i stanicy żeglarskiej ma nowe alejki, oświetlenie i ławki:
Co jest najbardziej charakterystyczne dla Rynu? Otóż średniowieczny, Krzyżacki zamek! Kilka słów o tym ciekawym obiekcie:
„Warownię zbudowali Krzyżacy w 1376 roku. W miejscu tym stała drewniana strażnica, zniszczona przez Litwinów, a wcześniej może także gród. Celem budowy murowanego zamku było wzmocnienie linii obronnej do walki z Litwinami, ale co ciekawe to właśnie tutaj schroniła się małżonka litewskiego księcia Witolda – księżna Anna podczas walk dynastycznych w tym kraju. Od 1394 do 1525 roku istniała komturia ryńska (z przerwą w latach 1422-67) ), a jednym z komturów byłFryderyk von Wallenrode, brat Wielkiego Mistrza Konrada, którego nazwisko wykorzystał Adam Mickiewicz w swej powieści. Od I poł. XVII wieku zamek pełnił funkcję myśliwskiej rezydencji książąt pruskich, a rezydował w nim łowczy książęcy (administrator lasów). W 1667 roku, podczas potopu szwedzkiego Ryn wraz z zamkiem spalili sprzymierzeni z Polakami Tatarzy. W końcu XVIII wieku Prusacy sprzedali zamek i do 1853 roku był on własnością szeregu prywatnych osób. Potem rząd pruski odkupił go i utworzył więzienie. W 1881 roku miał miejsce wielki pożarbudowli, która została odbudowana dopiero 30 lat później. Po II wojnie św. mieścił się tu Urząd Miasta, Dom Kultury, biblioteka i muzeum. Budynki nie były odpowiednio remontowane i popadały w ruinę aż na początku XXI wieku przejął je prywatny inwestor i utworzył centrum hotelowo – konferencyjne”
Kiedy przyjeżdżaliśmy ponad 10 lat temu do Rynu zamek popadał w ruinę. Ponad 600 letni zabytek kruszał i rozpadał się na naszych oczach. Trzeba było milionów euro, aby z konserwatorem zabytków oddać mu dawny blask.
Dziś zamek stał się perłą Warmii i Mazur. Rzecz jasna inwestor chce na nim zarabiać- stąd pomysł na **** Centrum konferencyjno-szkoleniowe, hotel. Jednakże niech nie grzmią fanatycy historycznych zabytków. Nowy właściciel udostępnił znaczną część zwiedzającym- warowania, dziedziniec- przekształcony w salę rycerską. Zaś wiele fragmentów- jak drewniane bale itp. wykorzystał do stworzenia elementów dekoracji. Jednym słowem, zrobił to, co mógł aby budynek stał kolejne 500 lat i zachował fragment potężnej historii.
Aby się przyjemnie zwiedzało, pojeść też trzeba- cegły na ścianie są częściowo zachowane- odseparowane z zabytkowych murów, częściowo uzupełnione kamieniem.
Rzecz jasna będąc na Mazurach, nie spędzamy już czasu na zamku, to tak, jak moi znajomi w Wieliczce, nie chodzą z każdym gościem do kopalni;) Głównie smakujemy cudów lokalnych browarników i chodzimy na spacery. Jezioro Ołów otrzymało kilka lat temu piękną ścieżkę spacerowo-rowerową, który niegdyś wyglądała tak:
A obecnie, po refreszingu zyskała oświetlenie, nową nawierzchnią i można nią obejść/objechać całe jezioro.
Mazury to oczywiście przyroda, choć jak mówi mój M. „Ty tego w ogóle nie rozumiesz” 🙂 Nie rozumiem, rzadko doceniam, to prawda.
Na jeziorze Ołów, od kilku lat żyje też para łabędzi, którą moja mama obserwuje i pieszczotliwie nazywa „swoimi”. Nie udało mi się ich jednak złapać, bo zajmują się obecnie zadbaniem o potomstwo i nie w głowie im pozowanie:)
Jednym z piękniejszych momentów na działce są zachody słońca. Mówcie, co chcecie- zapierają dech:
Po powrocie do Łodzi, wylazłam na balkon i zobaczyłam, jak pięknie park się zazielenił i, że wschodzą moje kwiatki! Koniecznie wpadnijcie na mój instagram, tam więcej kadrów z mojego mieszkania, balkonów i mojej skromnej osoby 🙂
widok z balkonu 🙂