Od kiedy przeprowadziliśmy się na wieś, a dokładnie to w szczere pole, co jakiś czas pada pytanie: Jak się nam żyje na wsi? Co nam przeszkadza, czego się nie spodziewaliśmy i czy naprawdę jest tak fajnie, jak na zdjęciach?
JAK SIĘ MIESZKA NA WSI?
Życie na wsi nie jest dla każdego. Ale w mieście również nie. Etapy życia mają to do siebie, że są różne i potrzebujemy w nich innego otoczenia.
My z Mariuszem, długo żyliśmy w centrum Łodzi i było nam tutaj bardzo dobrze! W soboty, na rowerach jeździliśmy na Piotrkowską, na lody i kawę. Pod nosem mieliśmy park, sklepy. Przez pierwsze lata wspólnego mieszkania bardzo intensywnie eksploatowaliśmy tkankę miasta.
Ale z czasem, coraz więcej pracowaliśmy i czasu na korzystanie z infrastruktury miasta mieliśmy coraz mniej. Wtedy jeszcze, nie zakładaliśmy, że wylądujemy w szczerym polu 🙂 Czuliśmy jednak potrzebę zmian. Szukaliśmy większego mieszkania.
Obserwowałam bacznie, co nam przeszkadza. I okazało się, że nie sam metraż naszego mieszkania, ale miasto właśnie. Ciągły hałas, kurz, sąsiedzi, gołębie w parku. Zamiast relaksować się po pracy, kłóciliśmy się o to, kto posprząta niedopałki petów z balkonu, albo umyje okna.
Oczywiście, wieś nie rozwiązuje wszystkich problemów. W miejsce starych powstają nowe. Dzisiaj opowiem Wam więcej o naszym życiu na wsi i odpowiem na Wasze pytania.
CO NAJBARDZIEJ DOKUCZA W WIEJSKIM ŻYCIU? FAKTY I MITY
ROBACTWO I MYSZY
Wbrew pozorom, nie jest to brak sklepów, czy towarzystwa. Od zgiełku i ludzi wręcz marzyłam, by odpocząć. Mi osobiście dokuczają robaki i myszy.
Jestem bardzo „brzydliwą” osobą. Z jednej strony bez problemu wyniosę pająka, z drugiej, na widok myszy paraliżuje mnie do cna! Nie mam kłopotu z uporaniem się z muchami, a na wsi jest ich multum. Ale na osy i pszczoły muszę uważać, mam uczulenie!
Żeby była jasność, w mieście też mieliśmy muchy i inne robactwo, ale na wsi jest tego zdecydowanie więcej. Nasz dom zlokalizowany jest pomiędzy polami, więc robaczków, muszek i innych żyjątek jest sporo!
Nie dokuczają nam komary, gołębie, ale w ich miejsce pojawiły się inne kłopoty 🙂 Moją największą bolączką są myszy. Te żywe, które lubią czmychnąć do domu i żerować w koszu, i te martwe, które uśmierca kot sąsiada i niestrawione zwraca nam na tarasie.
To jest dla mnie realny kłopot (nie chciałabym by Helena w trakcie zabawy na działce zjadła odpad myszy z sokami trawiennymi kota), więc zainwestowałam w odstraszacze elektryczne, takie wkładane do gniazda. Z żywymi myszami sobie radzą. Ale co zrobić z kotem, który uczynił sobie nieelegancką stołówkę i kuwetę z działki? Może coś doradzicie?
Problem robaków w domu, rozwiązują moskitiery. Ciężko sobie bez nich wyobrazić życie, nie tylko poza miastem.
Żyjemy na wsi, więc wiele z dokuczliwości musimy po prostu przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. W zamian mamy przywileje, jakich nie doświadczylibyśmy w mieście.
DOJAZDY
Muszę być szczera. Dojazdy mnie nie dotyczą. 80% czasu spędzam w domu. Pracuję z domu. Oczywiście, jeżdżę na zakupy, czasami do lekarza. Ale to żadna uciążliwość.
Kiedy wcześniej mieszkaliśmy w strefie zero, przejazd z punktu A do punktu B potrafił zająć godzinę. A punkty dzieliły cztery kilometry!
Aktualnie, do centrum Łodzi mamy osiemnaście kilometrów i jedziemy tam od 20-40 minut. Stoimy tam, gdzie wszyscy- tam, gdzie zaczyna się korek. Przejechanie tych 11 kilometrów do granicy miasta nie stanowi żadnego dyskomfortu.
Mariusz jeździ do Łodzi codziennie i on narzeka. Ale nie na dojazdy, tylko na przejazd kolejowy, który jest po drodze. To tam potrafi utknąć na dobry kwadrans. Co, po pracy, z Helenką odebraną ze żłobka, może powodować frustrację.
W ciągu pięciu lat mamy doczekać się wiaduktu, więc będzie zdecydowanie sprawniej poruszać się pomiędzy naszą wsią, a miastem.
BEZ SAMOCHODU NA WSI?
Nie da się żyć w takim miejscu, jak my, bez auta. Pytanie raczej, czy potrzeba dwóch, czy można sobie poradzić z jednym autem?
Nasza lokalizacja wyklucza nieposiadanie samochodu w ogóle. Do najbliższego przystanku mamy około dwóch kilometrów. Aktualnie mamy tylko jeden samochód i na codzień nie nastręcza to jakichś dyskomfortowych sytuacji. Ale, kiedy Helena zachoruje, lub ja potrzebuję odbyć wizytę lekarską w środku dnia, drugie auto okazuje się potrzebne.
Myślę, że sytuacja wygląda inaczej, kiedy ktoś decyduje się na działkę blisko stacji kolejowej lub przystanku autobusowego. W naszym wypadku auto jest niezbędne!
BRAK SKLEPU
To jest wszech panujący mit. Jak tak możecie żyć bez sklepu? Tak, jak gdyby ludzie posiadający blisko sklep, spędzali w nim każde popołudnie ? 🙂
Mieszkając w ścisłym centrum Łodzi, 500 metrów od naszego bloku znajdował się market. Zgadnijcie proszę, ile razy byliśmy w nim z Mariuszem na pieszo, w okresie 6 lat? Może dziesięć!
Nie znam osoby, która posiadając samochód, radośnie dźwiga zakupy i ma czas robić je codziennie. Jak większość Polaków, zakupy robimy raz, dwa razy w tygodniu. Jeździmy do ulubionego marketu i kupujemy produkty w dużych ilościach.
Brak sklepu zupełnie nam nie doskwiera. A kiedy przyjdzie na coś ochota, jedno z nas, zawsze może skoczyć do sklepu. Do najbliższego mamy 3 minuty samochodem!
Ponadto, w tym celu w domu jest pomieszczenie gospodarcze. To tutaj, na regałach i półkach są zapasy chemii domowej, ale także słoików. W dużych szafkach kuchennych przechowujemy zapasy suchych produktów, z długim terminem do spożycia.
BRAK PRZEDSZKOLA I SZKOŁY POD NOSEM
To kolejny, strasznie utarty mit na temat życia na wsi. Czy ktoś z obecnych na sali puszcza pięciolatka samego do przedszkola? Albo ma czas, przed pracą, na leniwy spacer do przedszkola i wstąpienie do zaprzyjaźnionej cukierni po drodze?
Tak wyglądają filmy. Życie wygląda tak, że rano, z małym dzieckiem trwa wojna, o to czy zdążymy i bez łez umyć zęby i wziąć łyka kawy, czy też nie. Maluchy, czy dzieciaki szkolne, raczej do placówek wozimy, a nie odprowadzamy, bo to po prostu wygodne.
A nadrzędnym wydaje się sprawa, wyboru placówki nie z uwagi na bliskość zamieszkania, a referencje i odpowiednią kadrę pedagogiczną.
Dla nas, wśród kilku kryteriów wyboru żłobka, było również to lokalizacyjne. Zależało nam, by żłobek był w tej części Łodzi, przez którą zazwyczaj Mariusz jeździ do pracy. I tak jest. Nie stanowi to uciążliwości.
BRAK LUDZI
Ludzi tutaj nie brakuje. Ale podobnie, jak w bloku, dorośli ludzie żyją swoim życiem. Czas biegnie bardzo szybko. Jest go, jak na lekarstwo, nawet dla najbliższych: męża, czy dziecka.
Odcięcie się od bodźców miasta, telewizora (tak, nie mamy telewizora), zachęca do spędzania czasu wspólnie. I to jest fajne.
Ja, przez kilkanaście lat miałam pracę, w której kontakt z ludźmi był non-stop. Ludzie są różni, nie zrozumcie mnie źle. Czasami potrzebujemy od nich odpocząć. I życie na wsi daje ten przywilej. Mamy swój dom, kawałek działki i nikt nam nie stuka nad głowami.
ZAPASY I ICH GROMADZENIE
Odpowiadając na pytanie, o to, czy nie przeszkadza nam brak sklepu, trzeba dodać, że życie na wsi uczy gromadzenia 🙂 Gromadzi się zapasy. Mamy fantastyczne pomieszczenie gospodarcze i bardzo pojemną kuchnię.
Wszelkie, suche, długoterminowe produkty, są w naszym domu w dużych ilościach. Makarony, ryże, snaki, sosy, mrożonki, itp. Zawsze jest coś, z czego można zrobić obiad, przekąskę, kolację. Z głodu nie umrzemy 🙂
A co do świeżego pieczywa, codziennie rano. Cóż. Nie jemy, aż tak dużo pieczywa! Mariusz je częściej, i jeśli ma ochotę na kanapki, to raczej po pracy. Pieczywo kupuje w drodze do domu. Na codzień jemy raczej płatki z mlekiem 🙂
To samo tyczy się środków chemicznych i innych. Wszystkiego mamy dużo i w nadmiarze. Co jakiś czas uzupełniamy zapasy. I tyle. Oszczędzamy czas i paliwo, nie robiąc zakupów codziennie, czy co drugi dzień.
OPRYSKI I POLA UPRAWNE
To fakt. Nasz dom stoi w szczerym polu. Są tutaj między innymi sady porzeczek oraz pola uprawne. Skłamałabym, mówiąc, że ciągnik przejeżdża tędy raz w roku, bo kto się zna na roli, wie ile ziemia wymaga pielęgnacji!
Wczesną wiosną jest tutaj spory ruch i sporo.. gnoju! Póki nie ma upałów, nawóz aż tak nie doskwiera. Ale kiedy wyjdzie słońce, potrafi zadrapać w gardło!
Pielęgnacja sadu i pól nie jest uciążliwa, poza opryskami. Nawóz jest naturalny i szybko wietrzeje. Opryski to już inna para kaloszy.
Mariusz ma kosę z lokalnym rolnikiem, bo wielokrotnie prosił go o informację, kiedy ten wybiera się na opryski. Sad porzeczek widzicie za moimi plecami, na zdjęciu powyżej.
To chemikalia i bieganie w tym czasie z dzieckiem po działce, nie jest wskazane. Przepisy mówią, że rolnik może dokonywać konkretnych rodzajów oprysków, w odległości nie mniejszej niż 5 metrów od Waszej posesji. U nas ta zasada jest notorycznie łamana i powstają z tego tytuły konflikty.
Czasowym rozwiązaniem jest po prostu wejście do domu i danego popołudnia nie chodzenie długo po działce. Opryski po 12 godzinach są nieszkodliwe- to związki lotne, więc opadają na ziemię i nie drażnią naszego układu oddechowego.
BRAK DRZEW
To ciekawe pytanie, o to, jak sobie bez nich radzimy? Nie chcę zabrzmieć, jak straszny leń, ale drzewa to kupa roboty. Te liściaste produkują niezliczoną liczbę liści, które trzeba wymiatać. My, co zobaczycie już w piątek, zdecydowaliśmy się na iglaki.
Brak drzew wiążę się raczej z faktem zerowej osłony od wiatru i słońca. To te kłopoty musimy rozwiązać. Dom w szczerym polu jest wystawiony na bezpośrednie działanie słońca i wiatru.
Planujemy, do czasu wzrostu tuj, pokryć ogrodzenie trzciną. Taras zyska żagle przeciwsłoneczne i prawdopodobnie, sztuczny bluszcz. Przy innej okazji wyjaśnię, czemu nie prawdziwy.
Samo urozmaicenie krajobrazu będziemy tworzyli w czasie. Z pewnością, jedno, może dwa drzewka liściaste się pojawią, ale chcemy mieć, jak najmniej pracy na działce. A jak najwięcej czasu dla siebie!
BRAK MIEJSKICH ROZRYWEK
Chyba już odpowiedziałam, na ten temat. My naprawdę nie mamy czasu na spokojne zjedzenie kolacji. Jesteśmy cały czas w ruchu, w biegu. Cieszy nas chwila rozmowy, kiedy Helenka zaśnie. Podlewanie trawnika. Naleśniki w niedzielę.
Do miasta nie mamy tak daleko, żeby rezygnować z obiadu w knajpie, czy zakupów. To nie godzina drogi, a dwadzieścia minut. Korzystamy z infrastruktury miejskiej, wtedy, kiedy chcemy.
Rozrywki miejskie, mi osobiście, kojarzą się z uciążliwością. Mieszkając w sercu miasta, chcąc nie chcąc, partycypuje się w każdej masowej impresie, każdym rowerowym przejeździe (nie cierpiałam Łódzkiej Masy Rowerowej, nigdy, przez pięć lat, nie dojechałam do domu na późny obiad z Mariuszem), koncercie, pokazie fajerwerków.
Z początku, te atrakcje są ciekawe, ale kiedy dzień, czy tydzień jest męczący, człowiek wieczorem pragnie chwili spokoju, ciszy. W mieście ciężko zaznać tych przywilejów. Na wsi ciszy mamy pod dostatkiem!
CZY NA WSI FAJNIE SIĘ ŻYJE?
Tak! Dzisiaj, na tym etapie życia, nie chciałabym mieszkać w mieście. Helka ma gdzie biegać, Mariusz skubie chwasty, ja mogę posiedzieć na wymarzonym tarasie.
Mając ten przywilej (i klątwę jednocześnie), pracy z domu, mogę pozwolić sobie na warunki zawodowe, jakich sama sobie zazdroszczę.
I takie to właśnie uroki. Myślę, że warto wymienić, na koniec, w ramach podsumowania, niewątpliwe plusy, bo to one dzisiaj, przeważają nad minusami i dają nam poczucie szczęścia 🙂
Na wsi:
- jest cicho
- parkujemy bez problemu (po życiu w centrum to naprawdę wielka wygoda!)
- odpada nam sprzątanie po sąsiadach, ich niedopałkach na balkonie, itp.
- nie ma części wspólnych, których estetyka kuleje (klatka schodowa, na której ktoś pali, winda itp)
- wyjście na spacer zajmuje tyle, co wystawienie czubka stopy przez okno tarasowe i można to zrobić w samych majtkach
- pielęgnacja zieleni wycisza i relaksuje, a jesteśmy do niej zmuszeni 🙂 To nie zajęcia z jogi, na które nie chce się jechać
- nie dokucza nam miejski zgiełk
- korzystanie przez sąsiada z łazienki jest niesłyszalne
- Helenka ma działkę do biegania i to po prostu uwielbia!
A Wy? Gdzie dzisiaj żyjecie, a gdzie chcielibyście żyć? Wieś, czy miasto i dlaczego? Zapraszam do dyskusji. A jeśli macie jeszcze jakieś pytania, czekam na nie w komentarzach 🙂